___________________________________________________________________
Sen. Odzwierciedlał mnie w tej chwili. Rozdartego motyla
pośród groźnego świata. Pourywane skrzydła, nóżki działające z oporem.
Wleczenie sie do najbliższego kwiatu to nie najprzyjemniejszy widok. Każdy
człowiek z miękkim sercem od razu pomógł by, ale ludzie a motyle to inna
sprawa. Setki pięknych monarchów latało dookoła połamanego stawonoga. Tylko
jeden podleciał i usiadł obok ´mnie´ w postaci motyla. Rozłożył skrzydła,
słonce przenikało przez ich powierzchnie rzucając cień na całe ´moje´ ciało.
Intuicja podpowiadała mi, ze ten, który był tym owadem to Max.
Wraz z wejściem lekarza motyle rozpierzchły sie we wszystkie
kierunki, została tylko nasza dwójka. Zupełnie ocknęłam sie dopiero, gdy
przerażony lekarz zaczął mną delikatnie potrząsać. Uniosłam powieki, lecz nie
na długo. Poranne słonce tylko czekało na ten moment, raziło niczym błysk
flasha. Do uszu dobiegł wreszcie pojedynczy dźwięk. Pukanie do drzwi. A raczej
walenie pięścią w ładne dębowe wejście. Komuś na prawdę zależało na dostaniu sie
do pomieszczenia. Zagadałam o to lekarza, ale zupełnie mnie zignorował i
kontynuował badanie. Czyżby mój ojciec? To nie możliwe, po ostatniej akcjo nie
sadze, żeby w ogóle wpuścili go do szpitala. Badania i oględziny stanu mojej
nogi zakończyły sie nagłym hukiem. Ta nachalna osoba rzucała sie raz za razem
na drzwi. Za pierwszym razem dostałam prawie zawału serca, później sie
przyzwyczaiłam. IPod i słuchawki załatwiły sprawę. Puściłam pierwsza lepsza
piosenkę, która było ´Lithium´ Evanescense. Muzyka pozwala mi w błyskawicznym
tępię wyłączyć sie i zatracić w myślach o Maxie. Lekarz wyszedł, została tylko
pielęgniarka. Udawałam, ze śpię, ale w rzeczywistości uważnie ja obserwowałam.
To co robiła, wydało mi sie bardzo dziwne. Moj prowadzący nie rozmawiał z nią,
nie mówił ani jej ani mi o nowych lekach. Kobieta do strzykawki nabierała
jakiegoś płynu. Był bezbarwny, ale opakowanie mnie zaciekawiło. Wyglądało
zupełnie jak beczka na niebezpieczne substancje. Etykietka mówiła sama za
siebie. Środek żrący. Z naładowanym pistoletem podeszła do kroplówki. Nie
chciałam umierać, wyrwałam ze swoich rak wszystkie igły i rzuciłam sie na
pielęgniarkę. Krzyczałam najgłośniej jak tylko mogłam, ale strach zawiązał
część słów w moim gardle. Wyrwałam jej strzykawkę i rzuciłam na drugi koniec
pokoju. Wbiegł lekarz z policjantem u boku. Szybko odciągnęli nas od siebie,
ale kobieta wciąż sie rzucała niczym dzikie zwierze. Policjanci ustalili, ze
substancja w strzykawce był kwas siarkowy. Gdyby dostał sie do układu krążenia
szkoda mówić co by sie stało z ciałem. Ściany tętnic prawdopodobnie zostałyby
zniszczone, podobnie jak krwinki i reszta.
Nadeszła pora obiadu. Pozwolili mi wreszcie wstać z lóżka.
Te fałszywa pielęgniarkę wciąż przesłuchiwali. Miałam pewne podejrzenia,
dlaczego to chciała zrobić, ale lepiej nie krakać. Właśnie szłam korytarzem,
gdy zamyślona wpadłam na kogoś. Jakimś cudem sie nie wywróciłam. Spojrzałam na
postać. Automatyczny szeroki szczery uśmiech pojawił sie na mojej twarzy.
-No ładnie, zmieniasz sie w terrorystkę. Na przywitanie
wpadasz w ludzi? Trzeba to wyplewić. Chodź tutaj. - ten sposób mówienia,
uwielbiam go. Silne ramiona objęły mnie wzdłuż pasa a piękne żywe oczy wierciły
jakiś obrazek w mojej głowie. Wtuliłam sie w miękką bluzę Maxa i zamknęłam
oczy. Przypomniał mi sie ten dziwny sen o motylach. Dreszcz przepełzł po mojej skórze.
Wszczepiłam swoja dłoń w ta Maxa i poszliśmy w stronę łazienek. Poprosiłam, żeby
poczekał przed wejściem, ale gdy wyszłam juz go nie było. Popatrzyłam, ale w zasięgu
wzroku nic. Przeszukałam okolice sklepów, automatów. Pobiegłam na gore jednak
tam również go nie znalazłam. Wychodziłam z windy, kiedy usłyszałam znajome
głosy. To Alice zadręczała Maxa rożnymi pytaniami, a po jej minie wiedziałam ze
ma o cos pretensje. Tak na prawdę usłyszałam tylko jedno zdanie i więcej do
mnie nie docierało. „Przekonaj ja, żeby wróciła z nami do ojca”. Słucham?! Czy
Alice do reszty zgłupiała? Podeszłam do nich najspokojniej jak potrafiłam, uśmiechnęłam
sie, a później widziałam juz tylko jak moja siostra leci do tyłu. Dłoń mnie
bardzo bolała, miałam nawet podejrzenia, ze połamałam sobie palce, ale na szczęście
nic takiego sie nie stało.
-Zwariowałaś?! Mogłaś złamać jej nos. - kazanie Maxa. Leżałam
juz w swoim pokoju. Pościel była sztywna i niewygodna, jak zawsze po zmianie na
świeżą. Słonce świeciło juz wysoko na niebie. Alice sie na mnie obraziła,
Margaret jeszcze zamieni ze mną parę zdań. Max natomiast wygłasza mi najdłuższe
przemowy, jakie kiedykolwiek słyszałam. Kilka razy mu odburknęłam i sie
denerwował, wychodził, ale po około minucie wracał i próbował zabić mnie
wzrokiem. Bardzo to wszystko przyjemne.
-Możesz wreszcie zmienić temat? Nic jej nie Bedzie. - ileż można
gadać o jednej osobie i jej biednym nosie? Jeśli chodzi o mój stan zdrowia
lekarze powiedzieli, że mogę wracać do domu. Jednak takowego nie mam i dlatego poszukują
dla nas rodziny zastępczej. Brat raczej sie nami nie zajmie. Wyjeżdża do
Francji na około dwa lata. Ciekawie, rodzina zaczyna sie rozpadać. Jestem tak szczęśliwa,
ze aż gwoździe przewiercają mnie do lóżka i nie mogę podskoczyć z radości.
-Wydaje mi sie, albo jesteś smutna. Przyniosę ci gorącej
czekolady. Zaraz wrócę. - wyszedł. Zostałam sama w pokoju. Poruszający
wszystkim wiatr tańczył z owadami, opadłymi na ziemie liśćmi zataczał szerokie
koła. Sceneria była przyjemna dla oka. Dużo kolorów uspokajało mozg i dawało możliwość
odpoczęcia od nudnej szpitalnej zieleni. Skoro mogę wrócić do domu, tzn. ze będę
mogła iść również do szkoły. Od ponad roku zobaczę, co sie zmieniło. Nadrobić
materiał będzie mi łatwo, ale odbudować znajomości lub zacząć nowe - raczej ciężej.
Czuje, ze dawne przyjaciółki nawet mnie nie poznają. Nie mogę uwierzyć, ze
wszystko zaczyna sie układać, ale przez jeden błąd mogę to zepsuć. Lub cos może
to zrobić.
Pogrążona w obawach nie zauważyłam powrotu Maxa. Położył
kubek czekolady na szafce i pospacerował po pokoju.
-Czym sie tak martwisz? - spokojny głos warty zaufania wybrudził
mnie z letargu. Właściwie to nie wiedziałam czym. Nic sie jeszcze nie
wydarzyło, a napisałam juz własny scenariusz. To trochę przygnębiające, ze
jestem jedna z najgorszych pesymistek. Zachowuje sie jak opętana. Najpierw
rzucam sie na swoja siostrę z pięściami, a później boję się szkoły. Jeżeli moje
obawy się sprawdzą dostane szkoło fobii.
-Niczym. Dzięki za czekoladę. – było to bardzo miłe, że
przyniósł mi ją na tacy. Przyjemnie. Siedzieliśmy w ciszy, popijając czekoladę.
Stwierdziłam wtedy, że Max ma piękne oczy, inne niż zazwyczaj. Wieczór był
piękny, nie dlatego, że słońce było jaśniejsze, nie dlatego, że drzewa szumiały
głośniej. Dlatego, że Max przy mnie był. Chciałam zatrzymać go na zawsze i
nigdy nie skłamać słowami: „Odejdź. Nie chcę cię znać.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz