_____________________________________________________________________
Wciąż leże na łóżku szpitalnym. Zero wieści o tym, co się ze mną dzieje. Jak miewa się moja noga, czy się goi, czy jej stan się pogarsza. Max odwiedza mnie codziennie, przesiaduje tutaj ponad 6 godzin. Zaczynam się o niego martwić. Z jakiegoś powodu marnieje w oczach. Liczę, że wszystko się wyjaśni.
No i jeszcze liczę, że wreszcie coś się zmieni w naszej sytuacji rodzinnej. Nie mam ochoty już mieszkać z moim ojcem. Mam go dość. Za każdym razem, gdy mnie odwiedza, czyli raz na tydzień, próbuje mnie namówić, żebyśmy z siostrami wróciły do niego. Jakoś nawet o tym nie chcę myśleć. Niech znajdzie sobie inne służące. Dzisiaj jest 13 listopada. Piątek. Jeśli ten dzień zgodnie z przesądami jest pechowy, to na razie wydaje się to prawdą. Usłyszałam kolejną rozmowę mojego ojca z Maxem. Dokładnie mówili o mnie. Troy groził Maxowi, że jeśli nie odczepi się ode mnie, to coś mu zrobi. Że słucham?! Straszy go, bo chce mieć sprzątaczki?! Pogięło go już do reszty. Nie zamierzam nigdzie z nim wracać.
-Caterine. Mogę wejść? - ten głos. Mdli mnie, gdy go słyszę. Ojciec. Co zobaczyłam? Myślałam, że pęknę ze śmiechu. Przyszedł ubrany w jakiś pomięty garnitur z kwiatami i czekoladkami. Jakoś powstrzymałam chęć prychnięcia.
-Nie możesz. Lepiej wyjdź. - powiedziałam mu prawdę, ale zignorował to i usiadł na krawędzi łóżka. Złość mną miotała. Zacisnęłam pięści, żeby się uspokoić, ale niewiele to dało. Odsunęłam się najdalej jak mogłam, czyli przytuliłam ścianę. Nie spojrzałam nawet na niego. Zdenerwowałam się, ale kto normalny nie wybuchł by, gdy ktoś tak cię ignoruje? - Powiedziałam wyjdź. Nie zrozumiałeś? Au. Zabolało. Ojciec złapał mnie za ramię jak jakąś lalkę i przysunął do siebie. W sumie, nie zaprzeczę, jest silny. Mięśnie są wciąż ładne i wyraziste dlatego, że często wychodzi na siłownię. Kiedyś był przystojny, ale bardzo śmierdzi od niego alkoholem, co psuje całą urodę. Dlatego mama zaryzykowała i odsunęła się od niego. Straciła przez to życie. Poczułam nagle rękę wodzącą po moim brzuchu. Myślałam, że zwariuję. Co on do cholery robił?! Jeżeli tego chce, to niech idzie i znajdzie sobie łatwą panienkę. Ja jestem jego córką. Zaczęłam się szarpać, ale nic to nie dało. Jego dłoń powędrowała na moje usta. Nie mogłam ani krzyczeć, ani oddychać. Druga ręka wciąż wędrowała po ciele zajeżdżając coraz bardziej za plecy. udało mi się uwolnić z jego uścisku. Wrzasnęłam jak najgłośniej przelewając morza łez - z radości i bólu. Moja noga. Znowu zaczęła potwornie boleć, ale do sali wbiegł lekarz z Maxem u boku. Uwielbiam jego wyraz twarzy, gdy się o mnie martwi. Wygląda słodko, ale też nie chcę, żeby się wystraszył niewiadomo jak bardzo. Spojrzeli obydwaj na mojego tzw. ojca jak na jakąś małpę, która próbuje chodzić za rękę z lampartem. Bum. Trzask. Już nie widziałam mojego ojca na łóżko tylko na podłodze. Max przytrzymywał go, naciskając kolano na szyi i bijąc jedną ręką w brzuch, drugą w twarz. Lekarz najpierw sprawdził, czy nic mi się jest, a dopiero później ich rozdzielił. Usiadłam na łóżku i nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Gdy max odczepił się wreszcie od ojca stanął wystarczająco blisko, żebym zdołała go dosięgnąć. Odruchowo oplotłam swoje ramiona wokół jego tali. Był zbyt wysoki, abym dosięgła brzucha lub torsu.
-Uspokój się już. Nic mi nie- - co...co się stało? Ale, jak? Dlaczego? Nie skojarzyłam faktów. Ciepłe, delikatne drżące wargi na moich. Czyje to usta? Max! Myślałam, że mój dotyk trochę mnie zwodzi. On w życiu by mnie nie pocałował. Na pewno nie. Zorientowałam się w sytuacji dopiero, gdy pogłębił pocałunek. Oczy wychodziły z orbit. Tak jakoś latały wokół głowy nie dowierzając co się dzieje. Moje ręce opadły na koc. Czułam spojrzenie ojca i lekarza.
-Cieszę się, że nic się nie stało. Miałem przyjść wcześniej, spóźniłem się przepraszam. - on to mówił do mnie? Zamknęłam oczy, więc nie widziałam, w którą stronę ma skierowaną twarz. Ale czułam, że patrzy na mnie. Chciałam o tym zapomnieć i szybko wyjaśnić coś w moim ojcem. Jednak nie mogłam. Usta zaszyły się milionami nitek. Głos został powieszony. Zginął gdzieś w głębi mojego ciała, które bezgłośnie krzyczało. najwidoczniej drżałam, bo Max delikatnie podniósł koc i ułożył mi go na ramionach. Powoli położył moje bezwładne ciało i wyszedł. Patrzyłam w sufit niczym we własne puste, białe niebo. Szaleństwo. Wszystko to wydawało się snem. W sumie bardzo pięknym, ale nie w takiej chwili. W tym momencie sen zamienia się w koszmar. Nie słyszałam jak lekarz wyprowadzał z pokoju Troy'a. Nie słyszałam, gdy pielęgniarki pytały się o moją nogę. Nic nie słyszałam. Zarówno w moim umyśle jak i wokół mnie panowała cisza. Słyszałam tylko pracujące na normalnych obrotach ciało, oprócz jednego organu. Oprócz serca. Uderzenia były głośne niczym setka bębnów i szybkie jak stukot kopyt biegnącego olbrzymiego stada koni. Jego twarz. Czy ja go chcę? Czy ja go pragnę?
***
Szedłem ulicą. Wyjście ze szpitala było dla mnie równie bolesne, jak potrącenie przez ciężarówkę. Co ja narobiłem? Dlaczego nie mogłem się powstrzymać? Czuję, że moja reakcja była efektem zazdrości. O jej ojca. Myślałem, że go zabiję. Robił jej coś takiego. Jak mógł!
Zatrzymałem się przy budynku sklepu spożywczego i uderzyłem w ścianę. Była pokryta chropowatą farbą, która rozdarła moją skórę. Miejsca kostek krwawiły, ale nie przestałem bić w to samo miejsce. Opadłem na ziemię. Płakałem. Albo może to był deszcz? Właśnie w tej chwili niebo zaczęło płakać. Wylało tyle łez, że aż poczułem się nikim. Ponownie. Wszystko popsułem. Miałem zaczekać. Miałem...miałem.
-Aaaargh! - wydarłem się niczym dzikie zwierzę. Ze sklepu wyszła pewna starsza pani. Jej twarz wyglądała sympatycznie. Uśmiechnęła się do mnie i podała rękę.
-Wstawaj chłopcze, bo się przeziębisz. Coś czuję, że potrzebujesz kakao i długą rozmowę ze starą sprzedawczynią warzyw. No, podaj łapkę. - wykonałem polecenie, dlaczego nie? Weszliśmy do środka. Było tak ciepło. Kominek, blaty, zapach owoców i warzyw. Poczułem się lepiej. Zaprowadziła mnie na górę. Usiedliśmy przy niewielkim okrągłym, dębowym stoliku. Krzesła były bardzo wygodne. Ułożyłem się i sięgnąłem po filiżankę gorącego kakao.
-Dziękuję pani, ale czy na prawdę muszę o wszystkim opowiadać? Znaczy chodzi mi o to, czy chce się pani słuchać opowieści zdołowanego idioty. - dostałem czymś po głowie. Książką. Spojrzałem na nią. Wciąż się uśmiechała, ale mina zdawała się mówić, że jest urażona.
-Przez ciebie moją najlepszą książką rzuciłam. Oczywiście, że chce słuchać, bo mogę ci pomóc. Przeżyłam już długi czas tutaj na Ziemi. Wiem wiele rzeczy. Czuję, że coś stało się pomiędzy tobą i jakąś dziewczyna, prawda? - jest bardzo mądra. Błysk zdumienia w moich oczach zdradził, że właśnie o to chodzi. - Młodzi chłopcy są bardzo przewidywalni. Bez powodu nie waliliby w ścianę z całej siły rozdzierając sobie skórę. Daj, opatrzę ci rany. Wyjęła apteczkę i owinęła bandaże wokół dłoni. Wciąż bolały, ale łatwo jest to zignorować, gdy ma się doła.
-W tym czasie opowiadaj, co się stało. - powiedziałem jej więc o wszystkim. Nie okazała nawet njednej emocji podczas mojego wykładu. Pierwszy raz widziałem taką osobę. Skupiła się na zadaniu opatrzenia moich ran, ale wciąż mnie wysłuchiwała. Niemal niewidocznie ruszała uszami, gdy wypowiadałem imię "Caterine". Gdy skończyłem wreszcie na mnie spojrzała.
-Błahostka. Nie przejmuj się. Jeżeli nic nie powiedziała, to znaczy, że coś do ciebie czuje, ale nie jest pewna co. Daj jej trochę czasu, a później pójdź i wszystko sobie wyjaśnijcie. Inaczej to rzeczywiście będzie koniec. Nie poddawaj się jeszcze tak łatwo. Walcz o to, co kochasz. - myślałem, że oszaleję. Ona na prawdę wie wszystko, co czuję i wie jak mi pomóc.
-Dziękuję pani bardzo. Teraz już chyba muszę iść. - odwróciłem się do wyjścia. Już wychodziłem, gdy postanowiłem jeszcze coś powiedzieć. - Może się jeszcze kiedyś zobaczymy. - niby to powiedziałem, ale gdy odwróciłem się ponownie w stronę stolika, już jej nie było. Na parapecie powiewała tylko kartka. Wiatr ją zdmuchnął i przysunął prosto pod moje nogi. Widniał tam napis:
"Dziękuję za miłe chwile. Pozdrów swoją ukochaną i tak, być może jeszcze kiedyś się spotkamy."
Nie chciałem czekać. Prosto ze sklepu pobiegłem do szpitala. o tam zastanę? Nie mam zielonego pojęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz