wtorek, 3 grudnia 2013

"Nie bądź głupia. Nigdy cię nie zostawię."

Pozbierałam wszystko, Max pomógł mi obgarnąć poddasze i schodziliśmy na dół. Byliśmy na pół-piętrze, gdy to się stało ...  


***
W ścianie na pół-piętrze jest wnęka na różne przetwory, dżemy itp. Mama jeszcze za życia sama ją wykonała. Z łatwością do niej mogły wejść nawet cztery osoby. Moja kochana siostra, Alice, wpada często na genialne pomysły. Z perspektywy czasu wiem, na jaki wpadła tym razem i jestem tak rozwścieczona, zdenerwowana, że mogłabym kogoś zabić. Pierwszą najbliższą osobę. Niestety ta osobą nie jest moja siostra tylko Max, a nie chce go jeszcze zabijać. Teraz leże w szpitalu oparta o ramię chłopaka. Można warto wam opowiedzieć co się stało ...
***

Gdy schodziliśmy nagle po mojej lewej stronie z dziury na przetwory, od dawna  pustej, wyskoczyła Alice i Margaret. Przerażona zamiast je odepchnąć, złapałam się ręki Maxa, ale upuszczając tacę. Moje odruchy nie pozwalały mi jej upuścić, więc puściłam przedramię przyjaciela i przechyliłam się do przodu, żeby złapać bardzo drogocenną tacę ze szklankami. Chcąc złapać równowagę postawiłam nogę na pierwszym stopniu od góry. Niestety zawadziłam o poprzedni i lecąc do tyłu przy okazji uderzyłam się o wystający drut w przedramię. I tak szczęście, że jest tylko stłuczone dość mocno a nie przebite na wylot. Drut był bowiem ostry. Lecąc tak oczy moje i Maxa spotkały się na krótką chwilkę. 

"Ładne ma oczy. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam?" - pomyślałam, dość zaskoczona zielenią jego paczadeł.
Jakimś cudem udało mi się stanąć na schodek, ale szczęście nie trwało długo. Albowiem deski były już nad niszczone i pękły pod moim ciężarem. Pamiętam tylko ból w tej prawej nodze od kostki po kolano i to, że leciałam na sam parter jak ptak. No i oczywiście przerażoną minę Maxa wpatrującą się to raz w moją twarz, raz w rękę a raz w nogę. 
Obudziłam się już w szpitalu. A właściwie nie sama z siebie. Usłyszałam jakąś awanturę lekarza (na pewno to był lekarz, bo nie słyszałam jeszcze takiego głosu) mojego ojca i Maxa. Wsłuchiwałam się, ale nie wiele słyszałam. Po około 5 minutach do sali wszedł mój, jakże kochany ojciec z podbitym okiem. Za nim przyczłapał się Max. On wyglądał troszkę gorzej. Miał kilka siniaków na rękach, posiniaczoną twarz, czerwoną, ale to chyba od złości. Toczyli później spór o to, kto ma dosiąść krzesło stojące pod oknem. Chyba coś wymamrotałam, co uraziło mojego ojca, bo spojrzał wściekły na mnie i wyszedł. Twarz mojego przyjaciela była zaskoczona, ale gdy się dopytywałam, nie chciał mi powiedzieć, co takiego wymruczałam.
~Jak się czujesz Katherine? - w jego głosie było słychać przerażenie, ale również troskę. Słodkie. 
~D ... Dobrze. 
~Boli cię coś? Jak tam twoja noga? - zapytał, podnosząc do góry kołdrę. Szybkim ruchem go zablokowałam, bo myślałam, że chce podnieść ją wyżej. - Ej. Przecież nie podniosę jej całej. Coś ty.
~T ... to taki ooo...odru...ch. - uśmiechnęłam się, ale nagle złapał mnie strasznie bolesny skurcz. Skurcz? Powiedziałabym, że to uczucie, można by opisać jako miliony wbijających się w kolano igieł. Sama odsunęłam kołdrę (całą) i spojrzałam na swoją nogę. Wytrzeszcz gałek ocznych podobno jest groźny. Ja obaliłam ten mit w kilka sekund. Oczy powiększyły mi się do rozmiarów piłki tenisowej. Powieki rozszerzyły się tak bardzo, że zaczęły boleć. Spojrzałam na Maxa. On również troszkę się wystraszył, ale nie tak bardzo jak ja.
Noga była opatulona bandażem tak ciasno, że stopa zrobiła się sina. Max wytłumaczył mi to tak, że zacieśnili go bardzo, bo krew nie przestawała wypływać mi z rany po drewnie, drzazgach tej przeklętej deski. Rana zaczynała się przy kostce i ciągnęła aż do dolnej części kolana. Bardzo bolała.
~Co mi się w ogóle stało? I jak to się stało?
Opowiedział mi całą historię od wyskoku moich sióstr, po awanturę jego i mojego ojca.
~O co poszło? - zapytałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi. Max spuścił wzrok i wbił go w podłogę. Niewielkie zmarszczki na jego czole sugerowały mi, że się denerwuje. Że coś go martwi. 
~Usłyszę odpowiedź, czy będziesz tak się gapił w kafelki?
~wybacz, ale chyba lepiej, żebyś tego nie wiedziała. 
~Co stracę nogę? 
~Nie. Po prostu tu chodzi o to, co twój ojciec mówił.
~To powinnam to wiedzieć. - zaprotestowałam, a pod wpływem emocji złapałam go za głowę i przysunęłam do siebie. Spojrzał mi w oczy tak, że opadłam z sił. Z jednej strony mi się podobało, ale czułam furię, jaką mnie obdarzył. 
~Zostaw mnie! Nie, nie powinnaś tego wiedzieć. - odrzucił moją rękę do tyłu. Zabolało. Duchowo i dosłownie. Ręka zaczęła mnie niemiłosiernie piec. 
~Jezu, przepraszam! Kath, ja nie chciałem. Zapomniałem. Przepraszam. 
~Spokojnie. Nic mi nie będzie. Powiesz mi?
~No dobrze. Twój ojciec traktuje cię jak służącą. Masz bardzo poważną ranę .. miałaś. Powiedział, że zabiera cię jutro do domu. Zaprotestowałem. Zaczął twierdzić, że skoro jestem twoim przyjacielem, to dlaczego wcześniej mnie nie widział. Przyjaźń rozwija się długo, a nie jeden dzień. Fakt, ale nie będę patrzył, jak po takiej ranie zaczynasz kolejnego dnia zmywać naczynia, gotować itd. Na pewno nie. Zacząłem z nim dyskutować. Lekarz wkroczył do akcji, że tak powiem. W końcu powiedział, żebyśmy się ciebie zapytali, który ma zostać. No i ty wymamrotałaś ... to. 
~O właśnie co powiedziałam? - spytałam, ale Max udał, że nie słyszy pytania.
~No i to tyle właściwie. 
~A pobiliście się teraz w szpitalu?
~Nie. Uderzyłem go w domu. Obudził się kretyn jeden, podszedł do nas i zaczął cię szarpać. Później mnie troszkę skopał, ale Alice nas rozdzieliła. 
~Gdzie cię skopał? Wolałam nie zadawać tego pytania. Max podniósł koszulkę do góry ujawniając bardzo dużo siniaków na brzuchu. Miał bardzo ładnie wyrobione mięśnie, ale wszystkie zostały zeszpecone przez mojego ojca.
Nagle do sali wpadł właśnie on.
~Katherine, wstawaj. Zabieram cię do domu, dopóki ten lekarzyna nie patrzy. 
Kątem oka spostrzegłam, jak Max znów spuszcza wzrok i zaciska pięści niemalże tak mocno, że mógłby sobie poprzebijać skórę paznokciami.
~No wstawaj! Na co czekasz?! Na zaproszenie?! - ojciec zaczął mnie szarpać. 
Przed oczami mignął mi zarys postaci Maxa i tyle widziałam mojego ojca na nogach. Przynajmniej wyprostowanego. Po uderzeniu w brzuch schylił się, a Max dokończył dzieło obijając swoje kostki palcy o policzek Troy'a (mój ojciec). Zaskoczona podskoczyłam na łóżku. Spojrzałam na ojca, a później wzrok samowolnie powędrował w stronę ręki Maxa, następnie na brzuch, szyję i wreszcie twarz. Dyszał wściekle. Złość nim miotała. Zdenerwowany podszedł do mojego ojca, złapał go za kołnierzyk koszulki i wywlókł za drzwi. Poczułam szczęście, ale dlaczego? Dlatego, że mam silnego przyjaciela? dlatego, że ojciec dostał nauczkę? Nie wiem.
~Max? 
~Ta ... Kath, przepraszam za tamto, ale strasznie mnie wkurzył. Wstałam bardzo wolno, ale Max był już przy mnie. Złapałam go za szyję, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam w policzek. 
~Dziękuję. 
Był zdecydowanie zaskoczony. Oczy tak sobie wyskakiwały z oczodołów i fruwały po pokoju wokół mnie. Tak sobie po prostu.
~Cieszę się, że się cieszysz. Myślałem, że mnie zabijesz. - uśmiechnął się. Już od dłuższego czasu nie widziałam jego uśmiechu. 
~Ale widzisz, chyba lepiej, jeśli pójdziesz, a ja razem z moim .... Nie dokończyłam. Nie zdąrzyłam.
~Zwariowałaś?! 
~Pewnie i tak chcesz już iść.
~Nie bądź głupia. Nigdy cię nie zostawię! Zwłaszcza, gdy jesteś ranna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz