___________________________________________________________________
Siedzieliśmy w ciszy. Etażerka była już zapełniona pustymi
kubkami po gorących czekoladach. Słonce zaczęło już zachodzić. Czerwona kula
urządzała nam ciekawe występy cieni. Rozmowa się kleiła, nie mięliśmy problemów
ze znalezieniem nowych tematów. Max wpadł na świetny pomysł. Zaproponował
przechadzkę po szpitalnym parku. Miałam pewne opory. Mianowicie nie znoszę
zimna, a ten październik był wyjątkowo mroźny. Jednak się przygotował.
Przyniósł mi swoja najcieplejsza kurtkę i znalazł parę dżinsów, gdy wkradł się
do mojego domu. Analizując stan swojej nogi, ubrania, ochronę złożona z
kilkunastu pielęgniarek stwierdziłam, ze uda się nam wymknąć i chłód nie będzie
mi przeszkadzał. Po za tym na wszelki wypadek będę miała chodzący kaloryfer. Po
około 20 minutach skradania pomiędzy kolejnymi rzędami barier zabezpieczających
przed ucieczka udało się nam wyjść na zewnątrz. Pobiegliśmy, a raczej Max
pobiegł a ja u niego na barana. Co z tego ze raz mnie prawie upuścił? No może
tak z 5 razy. Dotarliśmy do najgłębszego miejsca w parku. Usiadłam w miejscy
gdzie promienie słońca najłatwiej przedzierały się przez gołe konary drzew liściastych
i diabelsko mnie raziły.
-No chodź na kolana. Daj łapkę. - ten uśmiech zmuszał mnie
do wszystkiego. Nawet, jeżeli kategorycznie zaprzeczam w myślach, sprzeciwiam
się moje ciało robi zupełnie coś innego. Usiadłam mu na kolanach, ale poczułam
się dziwnie. Chciałam wrócić z powrotem na dawne miejsce, lecz nie wyszło. Jego
uścisk był zbyt silny i zbyt przyjemny. Zwróciłam twarz w jego stronę i zanim
cokolwiek zdarzyłam zrobić już zbliżał się. Usta złączyły się w cudownym pocałunku.
Szczerze uważam, ze wyglądaliśmy słodko. Znaczy on, ja w szpitalnym fartuchu i jakiejś
tam kurtce raczej niezbyt pięknie. Lepsze to jednak niż nic. Przypomniał mi się
prezent, który miałam wręczyć Maxowi już dawno, ale zapominałam. Złoty sygnet z
jednym dużym brylantem. Nie ważne jak zdobyłam na niego pieniądze. W złocie
wygrawerowany był napis ´love you´.
-Proszę, to dla ciebie. - pokazał mu pierścień i wcisnęłam
do reki. Miał opory by go przyjąć, ale czego się dla mnie nie robi. Z jego
twarzy niczego nie dało się wyczytać. Założył sygnet. Stwierdziłam, ze wygląda świetnie.
Patrzył się na niego w ciszy i dopiero po jakiś dwóch może dziesięciu minutach
się ocknął. Przytulił mnie tak mocno, ze nie mogłam oddychać.
-Dziękuję. Kocham cie. - zarumieniłam się. Nie na co dzień
słyszałam te słowa. Odwzajemniłam uścisk. Robiło się zimno. Zanim zdecydowaliśmy
się wracać, personel namierzył nas. Zaczęliśmy iść naturalnie w stronę
szpitala, ale gra aktorska nigdy nie była moja najlepsza strona. Zatrzymali nas
i wygłosili kazanie. Szukali nas natomiast dlatego, ze pewna rodzina
przyjechała by się z nami zapoznać. Dotarliśmy do mojego pokoju. Przebrałam się
i pożegnałam z Maxem. Przyjdzie dopiero jutro. Czekam na poznanie swojej
przyszłej rodziny. Oby wszystko poszło dobrze.
***
Wyszedłem ze szpitala i pomachałem Cat. Widziałem jak wita
sie z nowymi rodzicami. Wydali sie mili. Nie chciałem ich podglądać, wiec
oddaliłem się i poszedłem do parku. Zająłem poprzednie miejsce. Siedziałem
ponad godzinę nieruchomo. Z niejakiego letargu wyrwała mnie nietypowa
staruszka. Pruła powietrze na rowerze nie przejmując się swoim wiekiem.
Przejechała obok mnie, ale nagle zatrzymała się z piskiem opon. Zeszła z na prawdę
dobrego sprzętu i zaczęła iść w moim kierunku. Kojarzyłem jej twarz, ale nie
mogłem sobie przypomnieć gdzie się spotkaliśmy. Dopiero gdy podeszła bliżej
rozpoznałem kim jest ta staruszka. Była ta panią która spotkałem w kwiaciarni.
-Witaj Max. Miło cie znowu widzieć. - serdeczny uśmiech
pojawił sie na jej twarzy. Jakoś ta twarz od razu poprawiała mi humor. Uśmiechałem
sie mimowolnie.
-Witam. Jak się pani miewa? -wypada sie zapytać, ale na prawdę
mnie to interesowało. Sądząc po uśmiechu raczej dobrze.
-A w sumie nawet dobrze. A jak tam z twoja ukochana? -
czułem, ze pamięta i próbowałem sie przygotować na to pytanie, ale słowa wcale
nie chciały wychodzić z mojego gardła w odpowiedniej kolejności.
-Jest dobrze wszystko. Szczęśliwa jest. Znaczy jesteśmy szczęśliwi.
No wie pani o co chodzi. - jąkałem sie i staruszka zaczęła się śmiać. To nie był
typowy śmiech wyśmiewania się z kogoś. Raczej serdeczny i wyrozumiały mimo
wszystko.
-Rozumiem. Czyli wszystko się ułożyło. Cieszę się. - uśmiechnęła
się. Wciąż zastanawiam się dlaczego tak ja to interesuje. Być może po prostu
zwykła ciekawość lub chęć pomocy. Jeżeli jest aż tak miła nie dziwie sie, ze ja
to interesuje. Musiałem sie jej wydać żałosny wtedy pod sklepem.
-No, muszę już jechać. Mam pewna sprawę do załatwienia. Cieszę
się, ze znów się spotkaliśmy. - podeszła do roweru i nadzwyczaj zgrabnie na
niego wsiadła. - Do zobaczenia!
Zawołała za mną jeszcze i zniknęła mi z oczu. Wydała mi sie
nazbyt podobna do Cat. Po za tym, wcześniej kazała mi ja pozdrowić. Mówiła tak,
jakby znała Caterine od dawna. Chce się dowiedzieć dlaczego. Wróciłem do domu i
zasnąłem. Śniłem o spotkaniu Cat i tej staruszki. Dziwny sen. Obie były
zaskoczone, ale staruszka wyglądała na szczęśliwą. Wyglądał zupełnie jak wizja.
Ciekawe czy sen się spełni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz