środa, 8 stycznia 2014

Blue Butterfly

Wieczór. Słońce zachodziło dziś nazbyt wolno tak, jakby czekało na jakiś odpowiedni moment. Pokój rozświetlił czerwony blask pięknej kuli ognia. Księżyc było już widać na niebie - blady, zaspany w kolorze martwego człowieka. Pokazywały się gwiazdy, bo na niebie nie było widać ani jednej chmurki. Delikatny powiew wiatru poruszał kartkami czasopism leżących na parapecie. Drzewa zagłuszały świergot wróbli wijących gniazda na pobliskiej topoli. Jej liście były już pożółkłe, przybierały odcienie brązów i pomarańczy.
Kołysząc gałęziami zrzucała ich mnóstwo na ziemię. W korzeniach drzewa dawno przemieszkiwały lisy, lecz teraz pusta nora rozbrzmiewała głuchym echem szczekania bawiących się w pobliżu psów. Piękne drzewo w świetle zachodzącej gwiazdy wyglądało niczym starsza pani. Zmęczona, osowiała, przygarbiona i opuszczona. Patrzyłam na nią co dzień. Niekiedy widziałam jak małe zwierzątka typu myszy chowają się w opuszczonej dziurze. Wtedy nie jest już samotna. W przeciwieństwie do niektórych ludzi. Choćby mnie. Od dzisiejszego dnia czuję się zupełnie sama. Zależy mi na prawdziwej przyjaźni, bo jeszcze nigdy takowej nie poznałam, a dowiaduję się, że osoba, z którą chcę poznać to uczucie darzy mnie czymś zupełnie innym, poważniejszym. Nie mogę uwierzyć, że kiedy oddycham nie duszę się tym całym brudem ze świata. Wszystko tutaj śmierdzi, nic nie jest takie jakie być powinno. Max jest dla mnie wyjątkową osobą. Dzięki niemu potrafię się podnieść, potrafię wciąż walczyć. mam siłę, żeby zrobić i kupić kolejny scenariusz mojego życia. Jednak nie stać mnie na ten z miłością w jednej ze scen. Przez część życia nie odzywałam się do nikogo oprócz swoich sióstr, ojca i czasami do brata. I nagle chłopak, dla którego chcę się otworzyć całuje mnie, nic nie mówiąc, nie uprzedzając, nie tłumacząc "dlaczego?". Zamyka mnie z powrotem do jednej z klatek, zawija wokół niej Chiński Mur i stawia olbrzymi dom nad tym wszystkim. Taka forteca, swego rodzaju bunkier. Mogłabym to zburzyć, ale zbyt wiele rzeczy dzieje się jednocześnie. Wypadek, kłótnie, pogorszenie się stanu mojej nogi, pojawienie się miłości i brak pomysłu na kolejne sekundy nudnego życia.
Z tymi myślami właśnie zasypiałam, gdy usłyszałam charakterystyczny sposób chodzenia ... MAXA! Musiałam coś wymyśleć, schowanie się pod kołdrę to najlepsze co udało mi się wymyślić. Spekulowałam pomiędzy ucieczką przez okno a wejściem pod łóżko, ale doszłam do oczywistych wniosków. Po pierwsze skok z trzeciego piętra na zbity pysk prawdopodobnie byłby zabójczy, a po drugie szpitalne łóżka są dość wysokie, więc z łatwością by mnie zauważył. Pozostałam przy najlepszym i najłatwiejszym sposobie kamuflażu - pozostaniu na miejscu i udawanie, że śpię. Wszedł do pokoju. Podszedł do łóżka najciszej jak potrafił i usiadł na krześle. Czułam jego spojrzenie skanujące moje ciało od czubka głowy po stopy przykryte kocem. Szum drzew i powiewy wiatru, ćwierkanie ptaków, śmiech szczęśliwych dzieci - wszystko to sprawiło, że błyskawicznie zapadłam w głęboki sen. obudziłam się dopiero w środku nocy. A Max? Wciąż tu był. Spał. Położył głowę na ramionach i oparł je o krawędź łóżka. Reszta ciała wciąż siedziała na krześle. Gdy się poruszyłam natychmiast się obudził. Spojrzeliśmy na siebie, ale nie mogłam patrzeć długo w jego oczy, na jego policzki i suta. Na niego. Iskierki nadziei iskrzyły się w jego tęczówkach niczym chochliki chodzące z latarkami. Pożerał mnie wzrokiem. Ja jego także. Kocham ten wyraz twarzy, gdy jest podekscytowany, ale również lekko zmartwiony i zdenerwowany. Wygląda wtedy tak słodko.
-Caterine. Czy możesz już coś powiedzieć? No wiesz, na tą sytuację wczorajszą. - spuścił wzrok. W świetle księżyca widziałam szkarłatny rumieniec pokrywający całą jego twarz. Wcale nie był odważny jak wcześniej sądziłam. Pocałunek spowodowany był raczej silnym impulsem. Czy ja go kocham? Widzę w nim przyjaciela czy chłopaka?


***
Co mam teraz zrobić? Skoro już tu jestem, powinienem albo się z tego wyplątać, albo sprawdzić uczucia Caterine. Co ona do mnie tak na prawdę czuję? Jeżeli nie dowiem się teraz, to nie dowiem się nigdy. Ta staruszka powiedziała, że wierzy w moje uczucia i czuje, że Caterine również może coś takiego czuć. Ale to tylko starsza pani. Muszę coś zrobić, inaczej całe życie będę żałować, że stchórzyłem. 

***
Zamyślona opuściłam głowę i gapiłam się bezmyślnie w rysunki na kocu. Kilka owiec, wilków i dwa konie. Drapieżniki za cel obrały stad puchatych stworzeń, a rumaki z jakiegoś powodu staramy się kopytnym pomóc. Starałam się nie myśleć o spojrzeniu w twarz Maxa, ale moje plany zostały pokrzyżowane. "Taniec z diabłem jest niebezpieczny". On jednak zaryzykował. Poczułam, jak delikatnie unosi mój podbródek. Spojrzał mi głęboko w oczy, mógł w tym momencie zajrzeć do mojej duszy o ile takowa jest. Nie panowałam nad swoim ciałem, coś mną kierowało. Bez kontroli nad swoimi ruchami rozchyliłam wargi, co było ewidentnym zaproszeniem. Nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku. Max stopniowo stawał się śmielszy i pogłębiał pocałunek. Jego dłoń smerała mój policzek. Delikatnie położył mnie na łóżku nie przerywając pocałunku. Sam pochylał się nade mną. Księżyc oświetlał pomieszczenie coraz jaśniej, jak gdyby cieszył się razem z nami. Poczułam ciepłe krople na policzku. Łzy. Max oderwał się ode mnie i schował twarz w moich długich włosach.
-Kocham cię. - te dwa słowa wywołały u mnie dreszcze takie, jakich jeszcze nigdy nie przeżyłam. Nie znam potężniejszych 9 liter. Objęłam go i przycisnęłam do siebie. W takim stanie mogłabym trwać całą wieczność, nie odrywać się od niego ani na chwilę. 
-A ty co do mnie czujesz? - zadał pytanie którego bałam się najbardziej. Zacisnęłam oczy i odwiązałam uwięziony głos.
-Też cię kocham...chyba. - poczułam jak podnosi twarz, ale nie odważyłam się spojrzeć. Poczułam tylko muśnięcie jego cudownych warg i zmniejszający się ciężar. Powoli wstał, przykrył kocem i zaczął wychodzić. Zatrzymał się jeszcze przed drzwiami. Wciąż miałam zamknięte oczy, ale wiedziałam dokładnie gdzie jest.
-Na pewno. - myślałam, że umrę, ale ze szczęścia. Euforia, ciepło ogarnęło całe ciało. W moim brzuchu wyrósł ogromny las - mieszkanie dla milionów monarchów. Na te słowa wszystkie wzbiły się w powietrze i zakłóciły spokój mojego żołądka i reszty narządów. Zasnęłam z uśmiechem na twarzy wsłuchując się w naturę. Spojrzałam jeszcze w kierunku księżyca. Na szybie siedział piękny, ogromny, niebiesko-złoty motyl. Przypadek? Tej nocy śniłam właśnie o tym motylu. Latał wokół mnie i Maxa. Co pewien czas siadał na naszych złączonych dłoniach. Spacerowaliśmy po parku. Piękna noc. Piękna chwila. Tylko szkoda, że to był tylko sen. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz